Poważny upadek nr 1 w górach / sezon 2018

Cześć czołem,

dziś postanowiłam opisać Wam jeden z moich pierwszych, poważniejszych wypadków tego roku. Jest on dla mnie bardzo bolesny już tylko, jak sobie o nim pomyśle, ale postaram się, mimo wszystko, jeszcze raz, z Wami przez to przejść. Zapraszam 🙂 .

Troszkę więcej na temat upadków podczas jazdy na rowerze, rozpisałam się tutaj: Poważny upadek nr 3 podczas treningu / sezon 2018

Pod koniec maja pojechaliśmy, razem z mężem Markiem do Srebrnej Góry w Karkonosze. Zaliczyłam tam poważny upadek na jednym ze zjazdów ze szlaku MTB. Skutki upadku były dla mnie bardzo bolesne, nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie… Nowiutka, tygodniowa pompa MiniMed 640g została przeze mnie uszkodzona! DRAMAT! Wiadomo celowo tego nie zrobiłam, ale czasu nie dało się już cofnąć…

Obudowa uszkodzona (po lewej stronie pompy), rysy na wyświetlaczu (czekałam na dosyłkę zamówionej szybki ochronnej) oraz zadrapania na przyciskach. A tak swoją drogą – to zdjęcie z wynikiem mojej obecnej glikemii – 105 mg/dl – no idealnie 🙂 .

Moja pompa w jednym czasie z tygodniowej, wyglądała jak używana, przez co najmniej 3 lata! Masakra…Nie wiem, czy w planach miałam zakup jakikolwiek pokrowca. Raczej nie. Zawsze wkurzały mnie dodatkowe, grube dodatki do pompy w postaci np. sylikonowych etui itp. Jak dla mnie, robiły użytkowanie i noszenie pompy jeszcze bardziej niewygodnymi. Chciałam tego uniknąć, jedyne co, to chciałam nakleić na szybkę jakąś folijkę. Nie zdążyła przyjść… Niestety po tym upadku, jaki pokażę Wam poniżej, zakup etui był konieczny. Więcej można poczytać o nim tutaj: Ochrona pompy przed uszkodzeniami.

Trasy Srebrnej Górze na MTB są bardzo trudne, wymagające i mocno techniczne. W jeździe na tego typu trasach nie mieliśmy z Markiem zielonego pojęcia. My wybraliśmy się w nie swoimi elektrykami. W niedługim czasie, postaram się szczegółowiej przedstawić mój rower elektryczny – “Pieniuś” 🙂 , teraz po raz pierwszy, na blogu, w całej okazałości – PIENIUŚ,

w towarzystwie Miniona – rower Marka.

I tak, tą moją małą, ale “zabójczą” zabawką, szalałam w górach. Pod górę podjeżdżało się fajnie, ponieważ działał silnik elektryczny. Ja i tak, jak to ja, deptałam, po części, na swoich nogach. Natomiast zjazdy z góry mocno techniczne i dało się też bardzo na nich zmęczyć. Po pierwszych 2 zjazdach poczułam się pewniej, mega mi się podobało. Ryzyko, prędkość i adrenalina 🙂 – coś co Ania bardzo lubi. No i za 3 razem, Marek już odpuścił z racji zmęczenia, ja chciałam jeszcze raz… No i stało się. Pamiętam, że też byłam mocno zmęczona, ręce nie utrzymywały już tak dobrze kierownicy. Jeden z zakrętów pokonałam zbyt szybko, nie utrzymałam roweru. W dodatku najechałam na mały pień (he, zbieżność imion 🙂 ) i straciłam równowagę. Przewróciłam się, rower przeleciał przeze mnie, ja poturlałam gdzieś w dół… Wstałam i zobaczyłam to, czego moje oczy nie chciały widzieć – wyżej uszkodzoną pompę. Momentalnie przestało mnie wszystko boleć. Nie wierzyłam, a jednak pompa zadrapana… Chciało mi się płakać, nie z bólu, jaki mi towarzyszył, tylko z tego wyglądu pompy… Dalej zobaczyłam Pieniusia. Licznik odewrany, kierownica skrzywiona, Pieniuś cały w piachu, okurzony. Raczej nic więcej mu nie było. Ja? Pokrwawiona, obita, ale cała…

Załamana, nie wiedziałam jak mam wrócić do Marka i mu pokazać, nie siebie w takim stanie, ale pompę. Chciałam w sumie uciec i już nigdy się Markowi nie pokazać. Pomysł wybił mi kolejny zakręt, którym musiałam zjechać, aby być na dole. Nie miałam już siły, jechałam, jak taka szmata, brudna od krwi, okurzona… prosto na… DRZEWO! Tak, centralnie walnęłam głową, a raczej kaskiem, prosto w drzewo. Nie wiem, jak to zrobiłam, a jednak. Od razu mocno zabolała mnie głowa. W sumie utrzymałam się na rowerze, nie przewróciłam, ale stanęłam i patrzyłam … na ten wielki, drąg centralnie naprzeciw mnie.

Znalezione obrazy dla zapytania łodyga drzewa

No co Ty tu w ogóle na mojej drodze robisz, co?

Stałam i tak patrzyłam, jak taki głupek… No stoi, stoi centralnie na wprost mnie. Zaczęłam się śmiać 😀 . I nie wiem z czego w sumie najbardziej. Czy z tego uderzenia centralnie w niego, czy z tego bólu, czy z tej mojej bezsilności? Musiałam się uspokoić… Może byłam jeszcze w szoku, po tym upadku? Poczekałam z dobrych 10 minut i zjechałam już bezpiecznie w dół.

W samochodzie czekał Marek. Jak mnie zobaczył, to się lekko przestraszył. Ja pierwsze co zrobiłam, to pokazałam uszkodzoną pompę. Technicznie była sprawna. Ale Marek był zły na mnie, wyzywał, ale spokojnie, nie przeklinał… Pamiętam, że dość mocno wymieniliśmy kilka zdań, o tym jaka to nieodpowiedzialna i lekceważąca jestem, jak w dupie mam pieniądze, jakie ta pompa kosztowała… Że nic z tego sobie nie robię… Oj później poszło nawet kilka przekleństw, bo nie wytrzymałam. Ledwo się opatrzyłam z tej krwi, a już chciałam wsiadać za kółko samochodu i jechać do domu, ponieważ takie mieliśmy plany. Opamiętałam się jednak, opamiętał też i Marek… Po wytarciu się z kurzu i krwi, przebrałam w ciuchy i ruszyliśmy w drogę do domu. Bolało mnie wszystko, nie wiem co najwięcej. Ale chciałam prowadzić i znowu z boku na siedzeniu, na którym siedział Marek, słyszałam o szaleniu na drodze, że niebezpiecznie… Ja w głowie miałam najbardziej chyba mój ból serca, z gniewu na mnie i na to co zrobiłam… Może faktycznie, Marek miał trochę racji?

Skutki wypadku towarzyszyły mi przez kilka dobrych dni. Cóż blizny pozostały nie tylko na ciele, ale też i w sercu , przez co najmniej 4 lata gwarancyjnego okresu pompy…

 

Dodaj komentarz

Zamknij Menu