30.06.1996 rok – godzina 19:00
Proszę siostra – co prawda z falstartem, ale wszystkiego najlepszego z okazji imienin 😉
Od tego dnia, od tej godziny, zakochałam się po uszy. Z papierowej tytki wyciągnęłam małego, pluszowego pieska. Piękny, beżowy-biały kolorek na futerku, czarne, długie uszy i to wielkie, a jednak tak malutkie, czerwone serduszko – to prezent, jaki dostałam od mojego kochanego brata bliźniaka. Co prawda Maciej wydał się wcześniej, że coś dla mnie szykuje, bo imieniny Anny są przecież 26.07., ale jak już powiedział A, a raczej „P”, to dostałam swoje 86 gram szczęścia. Powiedział, że ma dla mnie niespodziankę Poniusia (wówczas miałam takiego dużego, pluszowego dalmatyńczyka). Dlaczego “P”? Wszystkie moje pluszaczki z dzieciństwa zaczynały się na literę “P”: Poniuś, Pipmuś, a teraz dostałam nowego przyjaciela – PIENIUSIA . Miałam wtedy 10 lat.
Na dobre i na złe
Pieniuś towarzyszy mi przez większość mojego życia. Taki zbieg okoliczności, ale to właśnie też w tym roku zachorowałam na cukrzycę typu pierwszego. Co prawda w marcu, ale od tego czasu Pieniuś jeździł ze mną na wszystkie moje „tour-owo- szpitalne” turnusy. A było ich sporo, o czym przeczytacie tutaj:
Zabierałam go wszędzie, na wyjazdy z wrzesińską orkiestrą dętą, w której grałam na trąbce przez 16 lat, czy nawet jadąc z rodzicami „na sernik” do cioci na imieniny.
Ilości operacji plastycznych, jakie przeszedł, nie jestem w stanie zliczyć. Na szczęście „leczy się” u jednego z najlepszych chirurgów plastycznych, jakich znam – mojej mamy . Czasami pruł się z tortur, jakie przeprowadzał na nim jego „tata” (czyli brat, który go kupił). Rodzeństwo w wieku dojrzewania, przechodzi różne etapy „rodzinnej miłości”. Najgorszym ciosem było do mnie ucięcie kawałek futerka z tego długiego, czarnego ucha. Tego już nie dało się uratować. Oj musiałam wtedy mocno zajść za skórę Maciejowi . Jego prywatny chirurg dzielnie wszystko naprawiała, kleiła odpadający nosek, łatała dziury. Ja mimo tego, że z igłami mam spore doświadczenie (w końcu 12 lat leczyłam się za pomocą penów insulinowych), igły do ręki wziąć nie mogłam i tak po prostu zcerować Pieniusia … Wiem za to, jak wielkie to poświecenie rodziców, chorujących dzieci na cukrzycę typu 1, gdzie nawet kilku miesięcznym dzieciom trzeba wbić tę igłę. „Rozumiem” Was.
Do końca mojego życia
Pieniuś będzie mi towarzyszył do końca mojego życia. I może to jest i dziwne, że już w tak dojrzałym wieku mam nadal pluszaka, ale to mi zupełnie nie przeszkadza. Powiem Wam więcej: Pieniuś będzie ze mną albo pochowany, albo skremowany. To już wie mój kochany mąż, że jak ja pierwsza umrę, to ma mnie “wyposażyć” do grobu z Pieniusiem. To taka wersja typu: „Miłość do grobowej deski +”. Swoją drogą, „biedny” ten mój mąż: czy mu się podobało, czy nie, musiał go zaakceptować.
Bez akceptacji Pieniusia – ślubu nie będzie
Mam nadzieję, że Wy też macie coś takiego swojego z dzieciństwa. I nie musi być to przecież pluszak, może to być jakaś figurka porcelanowa, pamiętnik, zdjęcie… Fajnie, że można cieszyć się z takich małych rzeczy. W końcu takie małe, dziecinne wersje siebie ma każdy z nas, nawet i Wy. I takich wersji Was serdecznie Wam życzę. To jest fajne, takie Wasze.
Na koniec podzielę się z Wami odrobiną mojego szczęścia: moim Pieniusiem