Pokonałam depresję i nie dałam się chorobom

Ponad 20 lat jazdy bez trzymanki
na granicy
życia i śmierci

To jest wpis bardzo osobisty, w którym nie wiem, na ile starczy mi odwagi by pisać o swoich problemach. I szczerze nie wiem zupełnie, jak się za ten artykuł zabrać… Nigdy nie dzieliłam się tak otwarcie swoimi problemami… Zresztą, kto ich nie ma? Dziś raczej nie patrzę już na to co było, nie zastanawiam się, ile błędów po drodze popełniałam, ilu ludzi skrzywdziłam, jak bardzo jeździłam na granicy życia i śmierci…  A przecież niszczyłam nie tylko moich bliskich, niszczyłam przede wszystkim siebie… Przez ponad 20 lat…  I tyle chorób, zaburzeń natury psychicznej, a jednak dałam radę i dziś widzicie mnie taką, jak na tych zdjęciach.

Pokonałam depresje i skończyłam horror życia (ja i Pieniuś)

Cukrzyca czy depresja

Gdybym tylko mogła wybrać jedną najbardziej „delikatną” dolegliwość z moich dotychczasowych, byłaby to cukrzyca. Przecież cukrzyca nie boli (no może czasem, jak wkłucie źle wbije w ciało). Owszem, ta choroba jest paskudna i też jej często nie akceptuję, nie zgadzam się z tym, że zachorowałam, mając 10 lat (teraz mam 35 lat). Ale jakie mam wyjście, jak nie pogodzić się, że ją mam? Po prostu tak się stało i biorę to na klatę. Być może m.in. cukrzyca doprowadziła mnie do depresji i innych zaburzeń. Ale czy to istotne?

Podobnie, jak cukrzyca depresja towarzyszyła mi przez większość mojego życia, w silniejszym i słabszym stopniu. Raz odpuszczała, a raz miesiącami, codziennie mówiła: „dzień dobry” i „dobranoc” – „jestem”! Depresja jest niewyobrażanie ciężkim problemem. Gdy Cię boli ząb, to przynajmniej wiesz, co Ci jest. A w depresji nie da się opisać tego horroru, co się dzieje wewnątrz nas… 

4,5 lat terapii, liczne hospitalizacje
i życie na krawędzi śmierci

Moi drodzy, gdybyście mnie zapytali, ile razy byłam w szpitalu, to nie wiem jaką dokładnie liczbą miałabym tu rzucić. Mój szpital był codziennie, wewnątrz mnie. Były okresy w życiu, w którym co dziennie rano (czasem w nocy, bo nie mogłam spać) depresja witała się ze mną:

Dzień dobry Aniu – tu Twoja depresja – jestem!

A ja szukałam sił, by zadać jej pytanie rykoszetem:

Czy to dziś już jest ten dzień, gdzie mogę umrzeć?

Pytanie, na które otrzymywałam wciąż tą samą odpowiedź:

Nie Aniu, to nie jest Twój dzień śmierci – ja, depresja, jestem!

I choć śmierć zaglądała zza rogu mojego łóżka (gdzie nie miałam sił by wstać do toalety), ja umierałam sobie tak po cichu, leżąc na tych 2 metrach… W ogromnym cierpieniu i mojej samotności. Moje puzzle życia rozpadały się i tylko czekałam, aż ktoś rzuci zapałką i je w końcu spali. Raz na zawsze. Miałam bliskie osoby, ale nie dopuszczałam ich do siebie. Byłam ja i ona – depresja i inne zaburzenia. Nikt nie był mi w stanie pomóc, bo i sama tego nie chciałam i nie byłam skutecznie leczona. Dopiero zmuszona do podejmowania kolejnego leczenia, poznawałam tragicznych lekarzy, terapeutów, ale też i takie osoby, które pomogły wyjść na prostą. Wiecie, ile to jest wyrzeczeń, cierpienia, czasu i pieniędzy?

  • Nie wiem, czy nie z 20 hospitalizacji w szpitalach
  • Ponad 1,5 miesięczny pobyt w szpitalu psychiatrycznym (nie wliczając innych)
  • Pobyt 1,5 miesięczny w prywatnym ośrodku dla leczenia zaburzeń (koszt 15 000 złotych)
  • 4,5 lat psychoterapii (pewnie jakoś ok. 20 000 zł za koszt sesji, albo więcej, kto by to liczył)
  • Każda sesja to godzina intensywnej pracy (czasem i 2 razy w tygodniu)

Puzzle życia

Wychodzenie z depresji i innych zaburzeń psychicznych to jest bardzo długi i trudny proces. Za pomocą leków, lekarzy, psychoterapii, bliskich osób, ale przede wszystkim swojej pracy i walki jakoś można się z tym uporać. Każdy z tych elementów to puzzel: połączony z innym tworzy harmonijny obraz, ale wystarczy brak jednego elementu, a obraz przestaje być malowidłem. Trzeba być bardzo ostrożnym i uważnym, bo te puzzle bardzo łatwo można samemu rozsypać. Wystarczy brak jednego takiego puzzelka, by reszta zaczęła się chwiać, a nawet i rozpaść w drobny mak. I idzie to bardzo szybko. Dziś to widzę, dlatego ja staram się dbać o każdy ten puzzelek. Pilnuję, jak się zgubi, szukam nowego i tak składam tę układankę życia. Czasem sami doprowadzamy do rozpadu, czasem są to przeciwności losu (jak np. cukrzyca). Jak puzzle się trzymają, to wspaniale, żyjemy pełnią życia. Czasem po prostu z dnia na dzień, od „pierwszego do pierwszego”.

U mnie puzzle rozpadły się dokładnie 3 lata temu, jak piszę ten artykuł.  Proces trwał lata, a rozpad był lawinowy i mogła zatrzymać go tylko moja próba samobójcza (jedna z wielu)… A raczej nieudolna próba wołania o pomoc. Dziś dobrzy ludzie w szpitalu otworzyli mi oczy. Farmakoterapia, psychoterapia i moja ciężko wykonania praca uwolniła ze szponów śmierci. Dziś jestem zupełnie innym człowiekiem. Czy wyleczonym do końca? Zawsze z tyłu głowy pozostają moje puzzle… 

Tak, tyle myśli, tyle emocji, tyle wzruszeń i tyle radości. Ciężko jest tutaj to streścić… Kto dotknął dna, ten wie dokładnie, o czym piszę i co chcę przekazać… Możecie trzymać za mnie kciuki. Walczymy dalej!

Jeżeli temat stał Ci się bliski, zostaw komentarz poniżej. A może po prostu chcesz napisać, to pisz śmiało 😊.

Znajdź inspiracje, motywacje i wsparcie!

*Uwaga ważne!
Kliknij proszę przycisk w pierwszej wiadomości, by potwierdzić swój adres
.
Dbam o swoich odbiorców i zależy mi na osobach, które naprawdę szukają tutaj wiedzy.
Więcej w polityce prywatności.

Dodaj komentarz

Zamknij Menu