Cel życiowy – 315 km Kołobrzeg cz.2

Dziwicie się, dlaczego nie mogłam spać?

  • Nie z racji podziwu dla siebie, że udało mi się pokonanie 315 km na rowerze, samej, w ciągu jednego dnia (Cel życiowy – 315 km Kołobrzeg cz.1.)
  • Wcale nie ze szczęścia osiągnięcia swojego celu życiowego.
  • Nie z utrzymującego się, na dość niskim poziomie cukru.
  • Nie z powodu bzyczenia komara, po tym jak otworzyłam okno przy zapalonym świetle, bo był mi gorąco.

Nie mogłam spać, bo byłam … zmęczona 🙂 . He, wydawałoby się, że będę spać jak dziecko, po takim wysiłku. Jednak organizmu nie oszukasz, on nadal “kręcił” kilometry, a ja … leżałam i nie mogłam usnąć.

Cóż, przemęczyłam się trochę i w końcu udało się nie słyszeć bzyczenia komara na jakieś godzinę, może dwie. Później znowu trochę “gnojka” posłucham i znowu zasypiałam. Wstałam o jakiejś 6:00, odziwo dość wyspana, może dlatego, że cieszyłam się na ponowne zobaczenie morza i przejażdżkę po nadmorskich ścieżkach? Poza tym w Kołobrzegu była akcja: bomba w morzu! Akurat mieli ją wyciągać w dniu, w którym byłam w pobliżu 🙂 (jeśli zaciekawiła Cię ta akcja, zachęcam do artykułu: Wielka ewakuacja w Kołobrzegu. )! Od godziny 8:00 droga do Ustronia Morskiego, a tam miałam zamiar pojechać, i cała plaża miała być zatem zamknięta.

Plan na dzień był taki: Ustronie Morski, może ciut dalej, i powrót do Białogardu. Tam, o godzinie 15:25, miałam mieć pociąg bezpośrednio do domku.

Zjadłam szybką bułkę z oscypkiem, którego zakupiłam poprzedniego wieczoru, do tego pyszną, twardą i słodką brzoskwinię, po czym zeszłam spakowana na dół. Wyszłam na dwór i … odbiłam się od bramy. Wszystko na pilot, żadnej furtki, nic. Zostałam bezczelnie zamknięta. O tej godzinie żadnej żywej duszy. Chciałam nawet przechodzić przez płot do sąsiada, ale co z rowerem? Przypomniałam mi się wczorajsza rozmowa z właścicielem:

Jak coś, to jest w pokoju nr 5.

No właśnie 5, czy 6 , bo teraz już zwątpiłam? Cóż udałam się do pokoju nr 5 i zapukałam. Najwyżej 🙂 . Usłyszałam, że ktoś wstaje, zakłada porki z paskiem i w drzwiach zobaczyłam… rozczochranego właściciela, he i to bez bluzki. Spokojnie, był to chłopak, w wieku może 25 lat, przystojny 😉 .

Dzień dobry, chciałam już wyjechać.

Dobrze, dobrze już otwieram bramę.

I tak trafiłam do centrum, gdzie co po chwila jeździły już wozy strażackie, sporo policji i kierowanie na objazdy. Podjechałam do Pani policjantki i zapytałam:

Czy do Ustronia Morskiego tędy jeszcze dojadę?

Nie kochana. Droga jest już od 7:00 zamknięta, trzeba objazdem.

Rozumiem, a plaża jest jeszcze otwarta?

A życie Pani niemiłe? Pani taka młoda, uciekaj stąd czym prędzej. Sama bym już tu nie była, no ale cóż, muszę pracować.

Uśmiechnęłam się i uznałam sprawę chyba za poważniejszą, niż mi się wydawało ( he, chciałam nawet sobie popatrzeć, jak wyciągają te bombki 😉 ). No nic, nie to nie, skierowałam się na objazd. Trasa, dramat: wąska i wszyscy nią jechali, tir nie tir i ja … rowerzystka, która tamuje ruch. Grzałam ile wejdzie w nogach, pod wiatr, czasami zjeżdżałam, żeby trochę samochodów przepuścić. Było to tak na odcinku ok. 10 km. Innej drogi nie było, później, po jakiś 5ciu km, trochę się już rozluźniło. Takich zatłoczonych dróg zdecydowanie nie lubię, jakość asfaltu po wyjechaniu z Kołobrzegu też ma wiele do życzenia. Choć w samym Kołobrzegu, trzeba przyznać, sporo ładnie zrobionych, długich ścieżek rowerowych. 

W samym Ustroniu Morskim zobaczyłam parę sklepów i stwierdziłam, że jadę do Mielna. Mam czas. W sumie byłoby tylko do przejechania jakieś 110 km w dniu, wiec powinnam dać radę. Tyłek nawet po wczoraj tak nie bolał. Lekko otarty, ale to nic. Droga 11-stka, z szerokim poboczem. Góra, dół. Fajnie, było co “cisnąć”. Bezpośrednio przed Mielnem jest długa droga rowerowa, może z 5 km, także też bezpiecznie i spokojnie. Już tak 2 km przed Milenem zrobiły się też korki, może dlatego, że ludzie z Kołobrzegu jechali właśnie tutaj, na plażę.

 

Na mojej ścieżce korków nie było, więc spokojnie sobie jechałam. Ba, nawet mieli na pomarańczowo oznaczone korzenie, które wyrastają i wybijają się na ścieżce.

W Mielnie czekał już na mnie ON PYSZNY, CHRUPIĄCY, KOLOROWY GOFR 😀 !

Marek nawet nie zdążył mi odpisać sms, żeby życzyć mi smacznego – gofr został już pochłonięty 🙂 . Mniam.

Cukierek też się ucieszył, bo trochę podskoczył z radości:

Pogoda nie była zbyt słoneczna, stąd plażowiczów było mało:

Znalezione obrazy dla zapytania ja chcę słońca

 

 

I faktycznie, na troszkę słoneczko się pojawiło. Korki też zrobiły się duuużo wieksze. Jak wracałam w kierunku Białogardu na pociag, to biedni ludzie znudzeni staniem w korkach ( a miał on chyba z 4 km), cieszyli się pewnie, że coś się “działo” = np. jechała Ania na rowerze 🙂

 

 

 

Na peronie w Białogardzie, troszkę się zaniepokoiłam. Pani w okienku oznajmiła:

Niestety miejsca na rower są rezerwowane. Wypisze Pani taką kartkę. Jak już wjedzie pociąg, proszę podejść z nią do kierownika przejazdu i zapytać, czy będzie miejsce i może Panią zabrać.

Ups… no to czekałam, aż wjedzie pociąg. Był niemalże punktualnie, ale już wtedy wiedziałam, że nie mam szans, aby mnie zabrał. Żaden wagon, nie był przystosowany na przewóz rowerów, choć w ofercie było wyraźnie zaznaczone – że jest to pociąg z miejscami na rowery. Podeszłam mimo to do tej, jak się później okazało bardzo nerwowej, kierowniczki i spotkałam się z ostrą odmową. Później szłam z takim panem, który kończył pracę w pociągu i wysiadał w Baiłogardzie, to bardzo się zdziwił, że mnie niezabrali:

I co nie wzieli Pani? Bardzo dziwne, fakt jechała spora kolonia, ale może gdzieś by sie Pani wcisnęła.

Ale przecież nawet żaden z wagonów nie był przystosowany do przewozu rowerów!

A no faktycznie, nie było takiego… No to jedynie w przejściu by gdzieś Pani stanęła.

Takie mamy nasze koleje państwowe. Fakt, nie byłam na taką sytuację przygotowana, nie mam jeszcze doświadczenia w jeździe pociągami, z rowerem. Cóż, trzeba było uruchomić plan B: przejazd kolejne 60 km, w kierunku Czaplinka i tak nocleg.

Czekało mnie kolejne 60 km. Było to jednak bardzo ciężkie kilometry. Była dość mocno zmęczona. Te 110 km po Mielnie itp. przejechałam w dość żwawym tempie, w końcu to miał być finisz moich kilometrów na ten dzień. Czułam też te wczorajsze kilometry. Poza tym nastawienie, że trzeba jechać jeszcze trochę i to pod wiatr, nie robiło mojej przygody, już tak przyjemną. Niesłusznie.

Jazda Drawskim Parkiem Krajobrazowym okazała się bardzo fajną 🙂 . Nie dość, że było z górki, wiatr nie aż tak uciążliwy, to jeszcze ładne widoczki. Opłacało się jechać. Dotarłam do kolejnej noclegowni, którą zarezerwowałam w Białogardzie przez booking.

Na kolejny dzień miałam wracać też na”własnych kołach”. Pozostało już tylko jakieś 190 km. Damy radę 🙂 . Jednak nie do końca mogłam ten plan zrealizować. Zapraszam na dalszy ciąg przygody Cel życiowy – 315 km Kołobrzeg cz.3 – zakończenie.

Ps. A tak zapytam, jaki jest Wasz ulubiony gofr 🙂 ?

Ten post ma jeden komentarz

  1. Sukces polega na tym, że zdobywa się to co się chciało. Szczęście polega na tym, że podoba się to co się ma. E.G.

Dodaj komentarz

Zamknij Menu