Cel życiowy – 315 km Kołobrzeg cz.3 – zakończenie

Nie na wszystko można  mieć niestety wpływ. 

Nie przerażało minie pokonanie kolejnych 200-stu km. Wyszło jak wyszło z pociągiem, trzeba zacisnąć zęby i wracać dalej, o własnych siłach. Razem przejechałybyśmy, razem z cukrzycą,  łącznie przez te 3 dni – 670 km. Przejechałyśmy 570 km. Co mogło się stać? Otóż zawiodła nas – pogoda!

Jeszcze rano wyjeżdżałam w krótkich kolarskich spodenkach, długiej bluzie. Było dość chłodno. Po 10ciu km już się rozbierałam, po to, żeby za jakieś kolejne 15 km ubierać w co się da 🙂 . Zastał nas deszcz. Początkowo była to mżawka. Jak już zaczęło kropić, pochowałam torebki przyczepione do ramy z przodu roweru, do środka, do sakw. (Swoją drogą czeka mnie w przyszłości zakup porządnych sakw, wodoodpornych. Może znajdzie się jakiś sponsor 😉 ? )

Przeczekałyśmy tak pod drzewkiem jakieś 20 minut. Stwierdziłam, że co z tego, jak przestanie padać, asfalt jest i tak kompletnie mokry. Mój rower nie ma błotników. I tak przemokną mi buty, a wtedy to już po zawodach. 

Telefon do Marka:

Miniu… przyjedziesz  ♥?

I oczy Shreka, takie, jak tego psiutka na zdjęciu 🙂 .

Byliśmy z Markiem jednak przygotowani na ten telefon . Wiedzieliśmy, że może padać. Najważniejsze, żebym dość szybko w razie “w” zadzwoniła, żeby Marek mógł zdążyć do pracy na popołudnie.

Eh.. no co mam Wam powiedzieć… ciężko było mi wykonać ten telefon. Chciałam wrócić sama, o własnych siłach. Na kolejny raz, będę już na takie deszczowe dni lepiej przygotowana.

Ale nie odpuściłam końca. My w deszczu (i tak było mi już wszystko obojętne, lepsza jazda, niż stanie i marznięcie pod drzewkiem), jechałyśmy w kierunku Marka, Marek jechał w kierunku nas. Spotkaliśmy się mniej więcej na połowie trasy. Przebrałam się w suche ciuszki i zapakowałam do samochodu. Ja z moją cukrzycą. Rower był tuż za nami, na bagażniku. I tak skończyła się nasza podróż. Troszkę z przygodami, ale tak to już zawsze jest. Jestem zadowolona i szczęśliwa, że udało mi się zrealizować ten cel.

He, myślałam też, że trochę sobie odpuszczę z rowerkiem, przynajmniej na jakiś czas. Nie trwało to długo. Niezasycenie trzeba było zaspokoić. I już, za niecały tydzień, byliśmy …. w Karpaczu – ja, cukrzyca i mój rower 🙂 . (zapraszam Karpacz wita – 570 km w 3 dni cz.1 )

Dodaj komentarz

Zamknij Menu