Cel życiowy – 315 km Kołobrzeg cz.1

Nic i nikt nie może być przeszkodą, aby realizować swoje marzenia.

Kochani,

pewnie niektórzy będą mnie za to podziwiać, inni uznają za szaloną, jeszcze inni totalnie skrytykują, powiedzą nieodpowiedzialna, niepoważna… Wiecie co Wam odpowiem? Tak, możecie mnie i podziwiać, możecie uznać za szaloną, nieodpowiedzialną i niepoważną. Nic nie zmieni faktu:

zrobiłam to – 315 km w ciągu jednego dnia, na rowerze, sama, a jednak nie do końca, jechała ze mną moja towarzyszka, cukrzyca!

Zawsze byłam osobą ambitną, zawsze stawiałam sobie wysoko cele. Może czasami i za wysoko. 3 lata temu też postawiłam. Miało być 200 km przejechanych w ciągu dnia, przejechałam 214,5 km (napiszę o tym w osobnym poście). Byłam wtedy mocno zmęczona, ale jednocześnie bardzo szczęśliwa.

Kiedyś ktoś opowiedział mi o pewnej dziewczynie. Nie zadawajcie pytań, kto to był, bo i tak nie zdradzę. Wiedzcie, jestem uparta, nie powiem 🙂 . Opowiadał o niej z dużym podziwem:

Zrobiła 247 km na rowerze, w ciągu jednego dnia i to jeszcze miała chyba średnią 24 km/h., czy jakoś tak.

Zapaliła się lampka wyzwania:

Wow, nieźle. Fajnie byłoby kiedyś zrobić taki dystans.

I co? Zrobiłam 🙂 . Troszkę więcej, ale taki był po części mój cel – nie chciałam o parę kilometrów więcej. Jak już to miało być, a czemu i nie 3 + 00.

Nie tak dawno, w czerwcu tego roku, team Zgrupka organizował przejażdżkę 200-stu km. Wzięłam w nim udział. Tempo było duże (średnia z przejazdu chyba jakieś 28/29 km/h, w grupie łatwiej się jeździ, opór wiatru itp.). W rozmowie z jedną z dziewczyn potwierdziłam tylko w swojej główce, że jak już robić cel życiowy to tylko z 3 +00 .

Ile najwiecej przejechałaś kilometrów w ciągu dnia? – zapytałam

Chyba 270.

Wow to mega dużo!

No dużo, dużo.

I co, pewnie było ciężko?

Nie, nie było źle, wiesz w grupie jest łatwiej.

Uff, nie ukrywam, że te ostatnie zdanie mnie uspokoiło. W grupie, faktycznie jest dużo, dużo łatwiej. Ta liczba wtedy zmalała u mnie do jakiś 200 km 😉 .

 

I tak rodził się pomysł, pomysł i wyzwanie, którego nikt i nic nie mogło powstrzymać. Dla swojego bezpieczeństwa nikomu o nim nie mówiłam, bo pewnie od razu by mi go wybijali z głowy, a ile bym się przy tym nasłuchała 😉 . Nawet Marek (mój mąż), skapnął się dopiero wtedy, jak mu o nim powiedziałam, może z 4 dni przed wyjazdem.

Nie był przeciwny. Wiedział, że jego opinia i tak nie zmieniłaby mojego postanowienia. Ja  miałam zresztą już wszystko na tę rozmowę przygotowane: termin wyjazdu, zaplanowane postoje po drodze, ewentualne noclegi. Pogoda zapowiadała się też być idealna i taka faktycznie była, nawet z lekko sprzyjającym wiatrem, w prawą rękę i lekko w prawy pośladek 🙂 . Marek miał tylko za zadanie odkręcić bagażnik od swojego roweru i przykręcić do mojego…

 

Nadszedł 12.08.2018. 3:40 budzik, glukoza 180mg/dl, podałam 2j insuliny, zjadłam bułkę z jajkiem i w drogę. Było ciemno. Słońce wstawało dopiero o 5:30. Żałowałam, że nie ruszyłam pół godziny później (jednak jazda w totalnej ciemności jest kiepska, ze względu choćby i na leżące na drodze szkło, a o przebicie wtedy nie trudno, światło na rowerze na tyle nie oświetli). O 6:00 zrobiło się już jasno i spokojnie można było jechać, a jechać było co:

Według google 292 km, przewidywany czas jazdy rowerem ok. 15 godzin.

Miałam wydrukowaną karteczkę z przebiegiem trasy:

  • Paczkowo, Owiński, Bolechowo, Uchorowo, Pacholewo, Słomowo, Parkowo (PRZEJECHANE 76 km, 15min PRZERWY),
  • Grudna, Ryczywół, Przybychowo, Czarnków, Trzcianka (ORLENna początku WODA KUPIĆ 61km OD OSTATNIEGO POSTOJU/ PRZEJECHANE 137km 25min PRZERWY),
  • Gostomia, Wałcz, Dobrzyca, Czaplinek (BLISKAna koncu WODA 64km OD OSTATNIEGO POSTOJU/ PRZEJECHANE 197km 10min PRZERWY),
  • Połczyn Zdrój (ORLENna poczatku 30km OD OSTATNIEGO POSTOJU/ PRZEJECHANE 226km PRZERWY 25min),
  • Białogard, Krzywopłoty (BLISKA 40km OD OSTATNIEGO POSTOJU/ PRZEJECHANE 266km 10min PRZERWY),
  • Wrzosowo, Kołobrzeg (29km OD OSTATNIEGO POSTOJU/ PRZEJECHANE 292km)

A nie mówiłam, wszystko dokładnie zaplanowane, nawet na dodatkowe “siku w krzaczkach” doliczyłam sobie ok. 15 min. na całą trasę 🙂 . Założyłam, że pojadę ze średnią prędkością:

23,5 km/h, w Kołobrzegu miałabym być, wliczając postoje, ok. 18:00 – 19:00.

Byłam wcześniej:

25,3 km/h średnia prędkość = 315,13 km przejechanych kilometrów łącznie = 13h i 9 min na siodełku = 17:50 w Kołobrzegu

Co powiecie 🙂 ?

I teraz wisienka na torcie 🙂 . Zobaczcie co z moimi cukrami:

Toż to jak zdrowy człowiek 🙂 . Najważniejsze, że nie miałam żadnej hipoglikemii.  Z doświadczenia wiem, że mój organizm ciężko znosi stan po niej. Długo się regeneruję itp., tak mam przynajmniej w przypadku większego wysiłku. Natomiast w normalnej hipoglikemii przeżywam ją tak, jak większość cukrzyków, ciężko, ale po wzroście cukru jest już mniej więcej ok.

Nie da się tutaj nawet opisać, jak wielką rolę odegrała pompa Medtronic MiniMed 640g. Bez niej, ciężko byłoby zrealizować moje marzenie. Przez cały czas pompa pokazywała mi jaki mam obecnie cukier. Praktycznie miałam ją wyłączoną (brak podaży bazy), tylko rano dałam więcej insuliny na śniadanie. Całkiem niepotrzebnie, musiałam dużo dojadać. W ciągu zaledwie 2 godzin po starcie 2 batony i 2 banany, gdzie normalnie musiałabym podać ok. 8 jednostek insuliny (cukier zbijam co 40mg/dl). Tutaj, przez całą drogę, działała mi tylko aktywna insulina z bolusów, żeby nie doszło do zakwaszenia. Z funkcji  SmartGuard nie korzystałam: nawet gdyby pompa widząc tendencję spadkową zatrzymała podaż insuliny (tzw. bazę), dojadłabym np. banana – cukier podskoczyłby pewnie dość szybko do 130mg/dl – cały czas jednak jechałam- pompa widząc ten wzrost już przy 110 zaczęłaby z pewnością na nowo podawanie insuliny. A ja sięgałabym znowu po kolejnego banana i kolejnego 🙂 a. Mój brzuszek nie jest zbyt wielki, skończyło by się to pewnie zamiast jazdą, pobytem w krzaczkach lub toalecie 😉 . A na to nie miałam zbytnio czasu, trzeba było “cisną” i kręcić, kręcić i kręcić… Pompa – super sprawa, ale to nadal sztuczna trzustka. Ona nie myśli. Od myślenia jesteśmy my, cukrzycy. Co klikniemy, to pompa wykona.

Dla zobrazowania pokaże Wam, ile musiałam dojadać po drodze, pomiędzy główniejszymi posiłkami na postojach (czyli bułki, hot-dog i zapiekanki). Ha tyle dobrodziejstw i nie miałam w ogóle przy tym wyrzutów sumienia 😉 :

Przyznam się, że miałam problem z ich zjedzeniem, ale trzeba było, nie ma że boli 🙂 .

W pewnym momencie nawet zabrakło mi tych batonów, wszystko zjedzone, a był to 200-setny km. Cukier w granicy hipoglikemii. Zdesperowana chciałam już sięgać po zwykły cukier, który też miałam ze sobą, ale zza jednym z zakrętów pojawił się malutki sklepik.  Weszłam do niego, kupiłam 2 banany, 2x 3bit i oreo. Sprzedawca zagadał:

O widzę, że kolarka. Ja tu miałem nawet kiedyś taką parkę klientów, którzy jechali do Kołobrzegu, z Pleszewa!

(Sprawdziłam to później na mapie. Wychodzi, że mieli do przejechania 356 km. Ładnie – czyżby kolejne dla mnie wyzwanie 😉 ? Ale zważmy znowu, że ich było dwoje, zawsze jest się za kimś schować od oporu wiatru, nie mówiąc już o wzajemnej mobilizacji.)

Ja mogłam panu sprzedawcy, na tę chwilę, dać trochę inny przykład, coby miał co opowiadać przyszłym klientom 😉 :

A ja jadę ze Środy Wlkp. Mam już 200 km w nogach, przede mną jeszcze ze 100.

Byście musieli widzieć jego minę 🙂 . Oj dała mi ona później naprawdę dużo motywacji w dotarciu do celu. W końcu byłam tylko ja, muzyczka w uszach i grzecznie siedząca za mną cukrzyca. We znaki dawał mi się tylko tyłek, trzeba było go po prostu zadowolić zwykłym kremem nivea i też siedział cicho 😀 . Kilometry mijały, a ja spokojnie kręciłam. Nie powiem, że mijały mi one jak z płatka. Nie, ale cel był już blisko, na tyle blisko, że o godzinie 17:50 go zobaczyłam:

KOŁOBRZEG

Zwykła tabliczka, a tyle radości. Nie zastanawiałam się długo nad tym, czego dokonałam. Jechałam dalej, w kierunku morza. Co mam Wam powiedzieć – morze było 🙂 , ja też byłam, cała, fakt zmęczona, ale nie słaniałam się na nogach. Fakt, mogłam być wtedy dumna z siebie, tak jak ten ktoś, którego imienia nie mogę zdradzić, był pełen podziwu dla tamtej dziewczyny (247 km w ciągu dnia, ze średnią prędkością 24km/h). Mój wynik już znacie. He, będąc na plaży naszła mnie jeszcze ochota na frytki  i tych też sobie nie odmówiłam. Później udałam się do hotelu, który też już miałam zresztą wcześniej zabukowany.

Zapytacie, czy było ciężko?

Nie aż tak, dużą wagę odgrywała tutaj moja głowa, silna motywacja, aby osiągnąć cel i spełnić marzenie, marzenie przejechania samemu 300 km w ciągu dnia. Cóż. Udało się 🙂 .

Czy były kryzysy, chwile zwątpienia?

Nie, nic podobnego. W 190-tym km lekko poczułam cięższy oddech w klatce piersiowej. Nie bójcie się, to był tylko i aż spadający cukier, ten którego opisywałam przed dotarciem do wyżej opisywanego sklepu z panem sprzedawcą.

Czy miałam jakieś problemy techniczne z rowerem?

Nie, wszystko działało w pełni sprawnie.

Czy powtórzę kiedyś jeszcze taki wyczyn, albo i większy?

Nie mówię tak, nie mówię nie. Nie wiem, swoje na teraz zrobiłam.

Czy naprawdę było warto?

Nie znam innej odpowiedzi – TAK, naprawdę było warto!

Wszystko jest możliwe, trzeba tylko chcieć.

 

Eh bajkowo się zrobiło, prawda 🙂 ? Moje problemy dopiero co miały jednak nadejść. I powiem więcej: czekały na mnie już kolejnego dnia, tuż po przebudzeniu. Zachęcam do dalszej części podróży Cel życiowy – 315 km Kołobrzeg cz.2.

Nie bójcie się zadawania pytań, dawajcie też komentarze pod postem, chętnie je przeczytam i na nie odpowiem 🙂 .

Ten post ma 2 komentarzy

  1. Jestem z Pani dumny.wielkipodziw

    1. Dzięki 🙂

Dodaj komentarz

Zamknij Menu