WOW, sama w to nie wierze, a jednak to zrobiłam, a raczej przebiegłam 😀 :
21,095 km – 2:18:00 – 1170 kcal
PÓŁMARATON!
Pomysł zrodził się tak naprawdę niewinnie. Ostatnio, ciężki coś okres, postanowiłam się trochę “odstresować” i wyżyć innym sportem. W sumie, tak naprawdę, to chciałam iść na rower, a że miałam przebitą tylną dętkę, to padło na bieganie. Mogłam tę dętkę w sumie zmienić, ale zrobiło się już późno, więc łatwiej było mi ubrać buty i już, w drogę. Zrobiłam, za tym pierwszym razem, 6,67 km. Hmm, poszło nawet gładko, ba nawet mi się to bieganie znowu spodobało. Później nie było już tak fajnie – 3 dni czułam dość mocno różne inne mięśnie nóg, niż dotychczas 🙂 . Cóż, trzeba było coś poradzić, a jak to nasze, znane powiedzenie mówi: “czym się strułeś, tym się lecz” :). Za 3 dni byłam już drugi raz na trasie. Tym razem trochę sobie dałam w mięśnie więcej, przebiegnięte 9,3 km. I właśnie podczas tej przebieżki zrodził się pomysł: a może by tak półmaraton? A że czułam się podczas tego treningu bardzo dobrze, to pozostała już tylko kwestia czasu, kiedy to zrobię. Ha, nie trwało to zbyt długo, całe 3 dni potem, a 6 dni po pierwszym przebiegnięciu, stanęłam na starcie do biegu, do półmaratonu 🙂 .
O planie zrobienia tego dystansu, wiedziała tylko moja cukrzyca. Pewnie znowu spotkam się z “potępiającymi” moje zachowanie głosami (że nie odpowiedzialna, że nie poważna, lekceważąca swoje zdrowie i życie, bo cukrzyca, bo… ), he czy nie dziwne, że zaczynam się już do tego powoli “przyzwyczajać” 😉 ?
Cukierek przed startem ok, 169 mg/dl. Jedni powiedzą, że zbyt duży, ja Wam mówię, że nie za duży. Zobaczcie lepiej, jaki był trend spadkowy, podczas tego wysiłku i cukier końcowy. Zaznaczę zaraz, że przez cały ten czas pompę miałam wyłączoną tzn. nie podawałam bazy. Cukrzyca 2 razy się jeszcze w trakcie biegu dopominała, że leci w dół, więc dałam jej trochę glukozy.
Cukier na finishu 82 mg/dl 🙂 .
Trasa była mi znana. To ta, którą jeżdżę “codziennie” rowerem 😉 , wiec wiedziałam dokładnie, w którym kilometrze dystansu jestem. Miałam co prawda zegarek, który wibrując, informował mnie o każdym przebiegniętym km, ale nie zwracałam na niego za bardzo uwagi.
Parę pętelek wokół jeziorka i dystans półmaratonu zaliczony.
I teraz mi grzecznie powiedzcie, skąd się oni wzięli 😉 ?
He, wiem, że Wy też macie teraz milion pytań, tak jak oni? Zamieszczę zatem, specjalnie dla Was, mały fragmencik, z jednym z tych reporterów (to ten, z tym najczarniejszym aparatem 😉 ), jeszcze przed premierą w mediach:
Brawo Aniu, znowu Twój kolejny, “mały” wyczyn! Czy jesteś zadowolona?
Pewno, że jestem. Tym bardziej, że dokonałam tego praktycznie z “marszu” 🙂 !
Z marszu? Co masz na myśli?
Tak naprawdę, to bez żadnych przygotowań? Hehe, a biegłam uczciwie przez cały dystans.
Nie robiłaś żadnej przerwy?
Robiłam, raz mi się but odwiązał 😀 .
No a co z jedzeniem i piciem?
W trakcie podniosłam 2 razy glukozę cukrem. Niestety cukier dość drastycznie spadał, trzeba było działać. Jeść się trochę bałam, ponieważ nie mam doświadczenia, jak to jest. A po co miałyby mnie chwytać dodatkowe kolki. Z piciem było gorzej. Miałam zabraną ze sobą wodę, postawiłam zaraz na 1 okrążeniu, przy jednej z ławeczek. Jak biegłam kolejne okrążenie to jej już nie było. Skapnęłam się później, jak mijał mnie wózkiem pan sprzątający. A przecież w śmieciach nie będę grzebać. Trochę pech, byłabym pół godziny później i by już tędy nie jechał…
To musiałaś się mocno odwodnić?
Tak, ale w sumie nie aż tak mocno. Widać to, jak robisz siusiu. Nie było tragedii, byłam już bardziej w swoim życiu “wyjechana” 😉 .
O czym myślałaś, przez tyle czasu, bo widzę, że nie masz słuchawek?
Tak, faktycznie, dziś bez muzy. Chciałam siebie posłuchać, swojego oddechu i jak organizm będzie się zachowywał, bo przecież nie mam zupełnie doświadczenia w bieganiu. A myślałam o tym, co Wam napiszę na blogu, raz, jak mijałam takiego pana z małym pieskiem, to pomyślałam, że na starość też będziemy mieć z Markiem takiego małego Pieniusia, gorzej bo Marek chce kota 😀 . Też przychodziły myśli, czego dokonuję, że pomimo choroby, trudności w życiu z nią, to tyle udaje mi się dokonać. I to wcale sportowo, nie mało 🙂 !
I co, będziesz teraz biegać, zostawisz rower?
A w życiu! Rower? NIGDY nie zostawię. Bieg, no może, od czasu do czasu się pojawi, ale raczej, jako takie – urozmaicenie treningów.
To na koniec przyznaj, że było ciężko 🙂 .
Było. Ha, ale miałam nawet oferowaną pomoc. Pan z autobusu mijając mnie, na 10 -tym km zatrzymał się i uśmiechnął:
“Może troszkę pomogę i będzie szybciej?”
Nawet nie wiedział, że jestem dopiero na półmetku. A na koniec to nóg już prawie nie czułam 😉 . Nie wiem, jak dają radę Ci, co maraton biegają. Szacun.
Też kiedyś spróbujesz?
No macie mnie kiedy pytać, podczas takiego zmęczenia 🙂 ? Ale szczerze, wątpię…
A czy Wy macie jeszcze jakieś pytania? Piszcie, zadawajcie, teraz mam już wprawę w udzielaniu wywiadów 😉 .
Ps. Teraz, pisząc to wieczorkiem, to powiem Wam, że mogłabym biec dalej. Nogi już w porządku, czuję je, ale nie bolą. Porządnie i “grzecznie” się najadłam, nawodniłam to można … usiąść na kanapie 😀 .