Szarej, wietrznej i chłodnej jesienni mówimy zdecydowane – NIE!

23.08.2018, w życiu nie zorientowałabym się, że to już dziś nastała jesień. Pan w radiu mnie uświadomił. Hmm, no cóż, faktycznie. Sama aura na zewnątrz mówi to jednoznacznie. Jest szaro i smutno. Z otwartego okna wdmuchuje się do pokoju zimne powietrze. A jeszcze 2 dni temu byłam na treningu i było zupełnie inaczej, niż jest dziś. Było piękne słoneczko, wprawdzie wietrznie, ale podmuchy wiatru tak ciepłe, że aż chciało się je poczuć na sobie i wdychać.

Czyż nie piękny rower… yyy tzn. oczywiście, wspomniany wcześniej krajobraz 🙂 ?

Aż chce się jeździć. Taką aurą cieszyłam się 2 dni temu, aż do momentu nieszczęśliwego wypadku (opis znajduje się tutaj: Poważny upadek nr 3 na treningu / sezon 2018). Chciałam Wam powiedzieć, że czuję się po tym wypadku w miarę ok. To co, że boli mnie cały, lewy bok i przy każdym przewrocie w nocy, się budzę. Głowa mnie też pobolewa, ale od zewnętrznej strony, noga stłuczona, jak naduszę to wyraźnie czuję, że ją mam, łokieć i dłoń spuchnięte. Szyja mocno naciągnięta. Jak chce podnieść się z kanapy, z pozycji leżącej, to najpierw muszę podnieść rękami głowę, później resztę ciała. Ale umówmy się, moi kochani, to jest 2. dzień powypadkowy, więc wtedy dopiero, zaczyna się czuć skutki wypadku.

Ja sobie jednak nie pozwolę, żeby mój wypadek, czy choćby pochmurna, jesienna aura na zewnątrz, zepsuła moje plany na niedzielny trening! Zwłaszcza, że cały dzień spędzony na fotelu, czy kanapie, to kiepska wersja wolnej niedzieli.

Dobra droga Aniu, jedzem do cukierni, po jakieś ciacho!

Dobry pomysł, ale powiem Wam, po cichu, że bolało mnie, jak jechałam. Każdy krawężnik, każdy nierówny chodnik, ocierał rzeczami podwójnie mój lewy bok i świeże rany.

Na treningu, nie będę myśleć przecież o bólu boku, czy szyi. Będzie z pewnością inaczej.

Szczerze, to chciałam wsiąść na moją szosówę i zobaczyć, jak się jeździ z tą naprawianą, nieszczęsną felgą. Ale po pierwsze, to trzeba w ogóle zobaczyć, czy jest powietrze w przednim kole. Łatki, jakie zastosowałam podczas naprawy, też nie bardzo się nadawały, na tak wąską dętkę. Zapasowej nie mam niestety na chwilę obecną w domu. I co?

Dupa, nigdzie na zewnątrz nie jadę!

Miałam jednak alternatywę – trenażer! Wpięłam koło i sobie jechałam, z kumplami – od dziś startują Mistrzostwa Świata w Kolarstwie.

No lepszego prezentu na rozpoczęcie jesieni nie mogli mi sprawić 🙂 !

I tak sobie kręciliśmy z chłopakami, całą godzinę. Cukier miałam na poziomie 220 mg/dl. Podskoczył mi pewnie od tej cukierni, w której byłam 😉 . Miałam troszkę aktywnej insuliny, 0,7 jednostki. Wiedziałam, że na koniec treningu, cukier spadnie mi do niskiego poziomu. I faktycznie, nie myliłam się:

Nostradamus z Ciebie Aniu, czy kto?

Nie, nie, to po prostu doświadczenie.

A teraz idę sobie odpocząć, na kanapę, ale na prawy bok 🙂 .

Dodaj komentarz

Zamknij Menu