Ehh…, no i nadszedł czas, żeby napisać post, o moich upadkach podczas jazdy na rowerze. Jeden z nich zdarzył mi się niestety dziś. Powiem Wam, że jest to mój 4-ty upadek w tym sezonie 2018 r. Trzy z nich były dość poważne. Ten dzisiejszy też się do nich, niestety, zalicza. Jest on jednak z tych 3 najdelikatniejszy. Te 2 pozostałe, zamieszczę w innych postach.
Niestety, w kolarstwo wpisane są upadki. W takim pół amatorsko-“zawodowym”, jakim uprawiam, też! Na samym końcu tego postu zamieszczę zdjęcia, które mogą być dla niektórych nieco drastyczne, dlatego przed nimi, będzie duży napis UWAGA. To dla osób, które nie koniecznie chcą je oglądać. Bardzo proszę wtedy, nie skrolować na sam dół. Teraz natomiast opiszę, jak do tego upadku doszło. Zaczynajmy.
Trening zapowiadał się na dość wymagający. Strasznie dziś wiało, więc wiadomo, jak powieje, będzie trzeba mocniej nacisnąć na pedały. Temperatura taka, jaką lubię- ok. 28 stopni, słoneczko. Jak jest ciepło, to może nawet i wiać. Zimno jest dla mnie mało lubianą i jednak dość niebezpieczną temperaturą, zwłaszcza jak się zgrzejesz, a później Cie zawieje. Przeziębienie gwarantowane, które jest bardzo nie lubiane przez nasze słodkie cukrzyce.
Wyjechałam dziś z fajnym cukrem, 146 mg/dl. Trochę świadomie był on na tym poziomie (wolę, jak jest on jeszcze w normach dla cukrzyków, czyli do 160 mg/dl. Dla mnie, przy dość dużym wysiłku, mało bezpieczne jest, trzymanie go na poziomie 110 mg/dl). Przed wyjazdem dojadłam jeszcze nektarynkę i dałam 0,5 jednostki insuliny, czyli malutko. Cukier wzrósłby mi po nektarynce do ok. 200 mg/dl. 0,5 jednostki obniżyłoby cukier do 175 mg/dl, do tego wysiłek, czyli po treningu powinnam się mieścić w granicach 100 mg/dl – czyli idealnie dla cukrzyka. Uchwyciłam fajne momenty na treningu:
Troszkę widać po roślinności, siłę wiatru. Z wiatrem potrafiłam osiągać, na prostej, prędkości nawet i 35 km/h, 36 km/h. Ale porywy wiatru były zmienne, stąd i prędkość na liczniku też się często zmieniała. Pod wiatr natomiast, było mi czasami ciężko utrzymać nawet 22 km/h, a zdarzało się i jechać poniżej 20km/h.
W planach miałam trening 43 km. Cukier zatrzymywał się na poziomie 123 mg/dl, ale wcześniej musiałam już ok. 10-tego km zatrzymać pompę, czyli podaż insuliny, tzw. bazy, która dzięki pompie, jest nam cukrzykom podawana w małych dawkach, 24/h. Takie dawki ustala się indywidualnie z lekarzem, później, często, na bazie własnego doświadczenia).
Wiecie co? Chciałam Wam wrzucić więcej fotek, które zrobiłam podczas tego dzisiejszego treningu, ale jakoś mi nie humor je teraz i tu zamieszczać. W głowie mam cały czas upadek, upadek, który miał nadejść 5 km przed zakończeniem treningu…
Jak widzicie na zdjęciu na górze, widzimy ścieżkę rowerową z dwoma, czerwonymi zabezpieczeniami przed wjazdem na ścieżkę. Ja nadjeżdżałam własnie tak, jak zostało wykonane te zdjęcie. W oddali widzicie już mój rower przewrócony do góry nogami (po upadku miałam dętkę w dwóch miejscach dziurawą).
Ja zjeżdżałam z większej górki, zza zakrętu i miałam się zmieścić pomiędzy tymi zabezpieczeniami. Prędkość ok. 30 km/h. Wszystko byłoby ok, ale niestety, po lewej stronie, nie przewidziałam biegacza, który pojawił się właśnie w tym czasie i właśnie w tym miejscu. Masakra, tędy to w ogóle rzadko kto przejeżdża, przechodzi itp, a tu akurat taki pech. A może los? Ja niestety nikogo, własnie tam, nie uwzględniłam… A tu on – chłopak ok. 35 letni, a ja jechałam po prostu centralnie w niego… Żeby go nie rozjechać, odbiłam na prawą stronę, tam, gdzie widzicie ten szuter. To jedne z najgorszych rzeczy dla kolarza na drodze, zwłaszcza na zakręcie. Każdy “zawodowiec” to już ma przed oczami – uślizgnięcie koła (odjechanie) i UPADEK! Usłyszałam tylko trzask rowera o asfalt, później poczułam głowę. Słuchawki zleciały mi z uszu i poleciały 2 metry dalej. Od razu wstałam, bolała mocno lewa strona ciała. Nie kręciło mi się w głowie, nie było mi niedobrze, ale głowa już zaczęła boleć. Nie było mi też na omdlenia. Pierwsze co, to spojrzałam na rower, później na siebie. W przednim kole nie było powietrza. Zobaczyłam rozdartą koszulkę. Od razu przypomniało mi się, że właśnie na lewym boku trzymam pompę. Uff.. pokrowiec wyglądał na cały. Zaraz podbiegł do mnie ten biegacz. Kierowca DHL, nadjeżdżający obok, też się zatrzymał. Odesłałam uprzejmych panów, czym prędzej:
Ale na pewno nic Pani nie jest?
Nie, nie, proszę jechać. Nic mi nie jest, rower zaraz też naprawię.
Na pewno?
Tak, tak.
Oj, chyba musiał wyglądać dość groźnie ten mój upadek, bo panowie byli niepewni, co do odjechania. Może zauważyli moją krew na łokciu i podartą koszulkę? Chwyciłam rower z ziemi. Chłopaki chyba zrozumieli, że nic tu po nich i pojechali. No i własnie o to mi chodziło. Chciałam być sama… Bolało mocno, nie wiem co bardziej, lewy bok, głowa, prawa noga czy może plecy… Pierwsze, podniosłam bluzkę i już wiedziałam, co to było… Zobaczyłam tylko wyrwany sensor (muszelkę, która stale monituje poziom glikemii). Trzymał się na końcówce plastra. Cholera dziś założony, jeszcze nowiutki…
125 zł poszło w …
W domu zauważyłam, że jej też się trochę dostało.
Ale ważniejsza była dla mnie cały czas pompa. Chyba 30 razy ją oglądałam. No nic, a upadłam własnie na ten bok… Pokrowiec też, jakby nienaruszony. Zapytacie mi się, za co ja zapłaciłam te 187 zł za ten pokrowiec? To własnie macie odpowiedź.
Tak, byłam zła, ale w tej złości zabrałam się za naprawę dętki. Ręce mi się trzęsły, pewnie i z nerwów i z bólu. Miałam już dzwonić po Marka, żeby mnie zgarnął, ale w życiu:
Sama sobie zgotowałaś ten los, Anno. Naprawiaj!
I naprawiałam. Standardowa procedura zmiany dętki (w tym roku się dopiero tego nauczyłam). Oj 1 dziura była bardzo duża i dodatkowo jeszcze snake, czyli zęby węża. To tak, jakby to gadzisko nagryzło dętkę. Nie robiłam zdjęć, wybaczcie. Nie myślałam o tym. Teraz to tylko myślałam, żeby znaleźć się w domu.
Żeby było mało, dramat mój jeszcze miał nadejść. Po naprawie, weszłam na rower. Jadę…, a tu koło kiwa się, z lewa na prawą. Miałam nadzieje, że to przez te łatki, które przykleiłam, że są za grube na tę dętkę. Niestety Marek, w domu, poinformował mnie o najgorszym:
Felga do wyjeba…!
No chyba żartujesz, naprawdę? Nie da się jej jakoś wyprostować?
Wątpię, ale zobaczę.
Nowa, upragniona felga, która zrobiła mój rower tak zajebistym, ma być do wywalania? No nie! A tam, w dupie moje otarcia, czekałam co będzie z moją felgą. Wyobraźcie sobie, że Marek ją naprawił 🙂 . Troszkę lekko się buja, ale naprawdę delikatnie.
Inną też kwestią była złość Marka na mnie, na to, że jestem taka nieuważna, nieostrożna, że zapieprzam, nie wiadomo po co… No cóż… mam inne zdanie, na ten temat…
Na sam koniec zamieszczam trochę wspomnianych zdjęć.
Dziś też nie będzie pytania – będzie prośba dla Was, moi drodzy cukrzycy. Zadbajcie proszę, o odpowiednią ochronę swoich pomp (polecam też post Ochrona pompy przed uszkodzeniami ) przed uszkodzeniami! Lepiej dmuchać na zimne. Ale i tak jestem zdania, że co ma być, to będzie!
nowo, powstały siniak
plecy
Boli? Boli…