Pamiętam, że zawsze podobały mi się bardzo motory, a w szczególności ścigacze. To chyba dlatego, że uchodzą za takie szybkie, no ale wygląd, swoją drogą, też ma znaczenie. Jak z Markiem dopiero co się poznawaliśmy, mój ukochany zaproponował mi przejażdżkę motorem. Marzenie się spełniło, zawsze chciałam pojechać na prawdziwym motorze i poczuć tę moc. Był to KTM, troszkę enduro (terenowy). Nie ważne, jak wyglądał, bo na to wtedy aż tak nie patrzyłam, tylko na sam fakt, że nim pojadę. Hehe, pamiętam, że czasami miałam nawet śmierć w oczach, np. podczas wyprzedzania . Teraz, gdy sama już jeżdżę, wiem, że nie było to nic tak ryzykownego 🙂 . Najlepsze jest to, że ja się w ogóle praktycznie nie bałam, a wręcz mi się to podobało. Wiatr we włosach, tzn. w kasku, z ok. 200 km/h, a może więcej, to robiło naprawdę ogromne wrażenie.
He, na bocznej drodze, Marek krzyknął do mnie, żebym się go porządnie chwyciła, chyba? Nie wiem,
- czy zdążyłam w ogóle zatrybić, co to mnie powiedział,
- czy nie zrozumiałam go dobrze,
- czy stwierdziłam, że przecież trzymam się go dość mocno,
ale wiedziałam za to po chwili, że trzeba było to zrobić, tak jak mówił – porządnie się go chwycić! Poczułam tylko mega szarpnięcie. Odrzut był tak mocny, że ni stąd ni zowąt zobaczyłam, że ziemia zbliżyła mi się bliżej głowy, Marka plecy, jakby były pod innym kątem, a kierownica w powietrzu. Jechaliśmy przez moment na jednym kole! Nie wiem, ile to trwało, Marek mówi, że było to sekundki, mi się wydawało kilka, dobrych metrów. Uczucie było niezapomniane. Oj wtedy to mocniej zabiło mi serducho. He, a jednak się trochę bałam 😉 . Ciekawa była też później nasza rozmowa:
Trudne to jest w ogóle, żeby tak jechać na jednym kole?
No, trochę tak.
A jeździłeś już kiedyś razem z kimś tak, na jednym kole?
Nie.
Wtedy zrozumiałam, że Marek chciał mi po prostu zaimponować. No ba, swojej dziewczynie, która niespełna pół roku później została jego żoną 🙂 !? A że mogliśmy się wtedy wywalić, to chyba ani mi ani Markowi nie przeszkadzało 😉 .
I tak, jak już “stanęliśmy na swoim”, to można było pomyśleć o zrobieniu prawa jazdy i zakupie motoru. Przyznam się Wam, że początkowo nie myślałam, że ja sama mogę jeździć i to na swoim motorze. Początkowo myślałam, że będę, jak to mówią, jako plecak, czyli jeździć na tylnej kanapie. Taka opcja, raczej mi osobiście się nie podobała. Ale mój kochany mąż, uświadomił mnie, że może być inaczej:
Ale jak to?
No po prostu, robisz prawko, kupujemy motor i jeździsz 🙂
No ale kobieta, sama na motorze?
Przecież jest dużo motocyklistek, ja znam nawet kilka.
Eee no i co będziemy mieć 2 motory?
A czemu nie?
A gdzie będziemy je trzymać?
No w garażu, jakoś się chyba zmieszczą. Zresztą na pewno się coś wymyśli.
No to robię! Jupi, będę mieć swój motorek 🙂 !!!
Super!
To teraz wystarczy TYLKO zrobić badania lekarskie, ukończyć kurs, zdać teorię i praktykę a już na deserek kupić motorek i cieszyć wolnością na tym jednośladzie 🙂 . To TYLKO okazało się niestety AŻ!
Schody zaczęły się już od wizyty u lekarza.
Tak, obawiałam się jej. Nie wiadomo, co będą tam wymyślać, a doktorek, nie często pewnie, przyjmuje cukrzyka, z chęcią zdania na motor. I to jeszcze kobietę! W sprawie “widzi mi się” doktorka się nie myliłam. Na wstępie oczywiście wywiad:
Czy choruję Pani na jakieś choroby przewlekłe?
Tak, m.in. cukrzyca.
I z cukrzycą chce Pani zdawać na kategorię A?
Tak, a dlaczego nie?
No wie Pani, jak spadnie cukier, to nie będzie miał kto Panią poratować, tutaj jedzie Pani sama. To jest zagrożenie nie tylko dla Pani, ale też i innych.
Tak i sama też sobie świetnie daję radę z każdym niedocukrzeniem! (ciśnienie czułam, że robiło się znacznie podwyższone. Równie dobrze, mogłam mu w tym momencie powiedzieć, że mam też problemy z ciśnieniem – choć w ogóle nie mam – i mogę mieć wylew. Nawet tu i teraz!)
He, chyba przestraszył się tego mojego ciśnienia. Zastanowiłam się, czy powiedziałam to na głos, czy jednak zachowałam do siebie? Doktorek kręcił nosem i po chwili znowu:
No tak generalnie, to nie powinno tak być, że może Pani jeździć z tym schorzeniem sama, bo, wie Pani, jednak to jest duże ryzyko. Wypiszę zdolność, ale w sumie to nie powinienem.
WYPISUJ PAN I TO SZYBKO, BO JAK COŚ POWIEM TO NIE RĘCZĘ ZA SIEBIE… Wypisywał, a ja zaczęłam mocno kręcić na plastikowym krześle, na którym mnie posadził. Jak dostałam świstek do ręki, to jak na zawodach sprinterskich, wyszłam z gabinetu. Nawet nie kojarzę, czy powiedziałam “do widzenia”.
No co za …, co on se w ogóle myśli? Będzie mnie ograniczał w życiu, bo co? Bo niby mam cukrzycę? A cukrzyca to co, całkowity niedowład ciała, mózgu, czy co?
Miałam cichą nadzieję, że tego “do widzenia” faktycznie nie powiedziałam 🙂 . Oj byłam wkurzona, ale jednocześnie bardzo szczęśliwa.
Teraz to tylko same przyjemności. Teorię, to nawet sobie chętnie przypomnę i z pewnością się to przyda.
Zaczęłam chodzić na nie z dużą nadzieją, że będzie fajnie, że coś wyniosę. Niestety, wykłady były nudniejsze niż nudnawe. Skoro dziś nic z nich nie pamiętam, to musiały być naprawdę mało interesujące. Żeby Ci, tam za biurkiem, wiedzieli, że po drugiej stronie siedzi wykwalifikowana nauczycielka, to może lepiej by się do nich przyłożyli 😉 ?
Po teorii mogłam w końcu go dosiąść: YAMAHA XJ6, pojemność 600, masa własna 210 kg.
Całe 20 godzin “zabawy” przede mną. Jadnak zabawa, okazała się wielką walką ze swoimi słabościami, ale nie tymi psychicznymi, bo byłam mocno zdeterminowana, żeby zrobić to prawko, ale słabościami fizycznymi. Utrzymanie tej 210 kg masy, sprawiało mi na tyle trudności, że w ciągu całej praktyki, wywaliłam się 10 razy. Wywrotki nie były poważne, z jednej z nich miałam trochę więcej siniaków. Wszystkie były praktycznie w miejscu: jak tylko motor przegiął się bardziej na którąś stronę, tam od razu kończyło się to położeniem motocykla na ziemię. Mocno ograniczał mnie tutaj wzrost. Przy moich, tylko 161 wzrostu, dosięgnięcie do ziemi i stanięcie całą stopą, było praktycznie nie możliwe. Ha, mogłam się przegiąć, ale wtedy zapomnijcie, że utrzymałabym tego klocka 🙂 . Moje pierwsze metry na motocyklu, tzw. ósemkę, zaraz zobaczycie. Wtedy, przez pierwsze 3 godziny, miałam do dyspozycji troszkę słabszy mocą motor. Był też ciut lżejszy.
Czyż nie książkowo i pięknie sobie radzę? To pierwsza godzina placu i pierwsza jazda w życiu na motorze, a ja nawet nie wyjechałam poza linie! Mąż był w szoku 🙂 , ja chyba też! Jednak te 20 godzin, które miałam do wyjeżdżenia, zanim miałam przystąpić do egzaminu okazały się, w moim przypadku, zbyt krótkimi. Zapraszam na dalsze przygody związane z samym przygotowaniem do egzaminu i samym egzaminem:Motor cz. 2 / “Szalona Pani” i filmiki dla oka .
Klaudia
29 Wrz 2018Ależ bliskie mi są te Twoje przeboje do spełnienia marzenia ?już się bałam że tylko ja zaliczyłam glebę na placu, nie dosiegam do ziemi i jak tu utrzymać te 200kg!? Ale co tam pokonujemy bariery, spełniamy marzenia a potem już tylko wiatr we wlosach??️✌️pozdrawiam i do zobaczenia może gdzieś na drodze…