Karpacz wita – 570 km w 3 dni cz.2

Pewnie widzicie różnicę miedzy moim założonym planem na wypad 3 dniowy do Karpacza z poprzedniego wpisu, (dla osób, które opuściły ten artykuł zapraszam tutaj Karpacz wita – 570 km w 3 dni cz.1), a tą trasą powyżej, którą w rzeczywistości zrobiłam. Oj noga świerzbiła 🙂 – i to mocno – poszalałam na maxa: pierwszy raz jazdy w górach i 170 km w dupsku!

Ani mocna noga pokazała taką rzeczywistość :

  • 1 dzień: Środa Wlkp. – Jawor (nocleg) – ok. 190 km
  • 2 dzień: Jawor – Karpacz – Szklarska Poręba – Świeradów Zdrój – Złotoryja (drugi nocleg) – 170 km PO GÓRACH
  • 3 dzień: Złotoryja – Kościan -Środa Wlkp. – 210 km

I co powiecie na ten czerwony wynik 🙂 ?

W tym drugim dniu jechało mi się naprawdę fajnie. Jechałam swoim tempem, nikt nie gonił. Średnią prędkość z tego dnia, na tym 170-ciu km po górach, miałam 22km/h, także jestem chyba zadowolona. Nie wiem, bo nie mam żadnego odniesienia.

No już dobra dobra, bo przecież moje osiągi kolarskie wcale Was “nie interesują”! W końcu czekacie na te pyszne, cieplutkie, chrupiące …. no i  są:

naleśniki z kremem mascarpone polane sosem żurawinowym w towarzystwie pierzynki z bitej śmietany 🙂 !

Wiem,  że teraz się Wam buzia uśmiecha, widząc takie pyszoty. Mi też się uśmiechnęła, jak je zobaczyłam na live, ale nie dałam rady zjeść wszystkiego. Jednak ser mascarpone jest mega sycący, a ja przecież miałam jeszcze co deptać. Nie chciałam skatować tego mojego żołądka. He, a ten kawałek naleśnika, który został, jakby w zmowie z oczami mówił:

Przecież mnie tutaj tak nie zostawisz na tym talerzu 🙂 !?

Zostawiałam … i pojechałam dalej, żeby za pół godziny wciskać w siebie kit-kat 🙂 . Przesadziłam z insuliną. Zapomniałam przecież, że jadę dalej i trzeba wziąć to pod uwagę. Zobaczcie, jeszcze raz, wykres w dniu 21.08., godzina 12. Tam widać, jak cukier spada poniżej czerwonej kreski. Dopuściłam do hipoglikemii.

Usiadłam więc dokładnie na tej samej ławeczce, na której siedziałam razem z moim kochanym mężem rok temu 🙂 . Tym razem miałam obok siebie niesforną koleżankę – cukrzycę.

Podniosłam ją z ziemi, ustawiałam do pionu, zapakowałam na rower i jechaliśmy dalej. Postanowiłam jeszcze nie wracać w kierunku Złotoryji, gdzie miałam mieć nocleg. Odbiłam w lewo i jechałam w kierunku Świeradowa- Zdrój.

Po wyjechaniu z Karpacza, jechałam jakieś 200 metrów za pewnym “kolarzem”, dość sporej masy. Droga prowadziła dość mocno w dół. Przez jej cały odcinek, tj. może jakieś 10 kilometrów, utrzymywałam różną odległość do niego. Jadąc w dół za chinę ludowe nie mogłam przyspieszyć swoich zjazdów, chłopak mi się oddalał. Ja swoją 50-cio kilogramową tuszą kontra 90 kilogramowy szczypiorek kolarz 😉 . No zaginałam się, przybierałam jak najbardziej aerodynamiczną sylwetkę, nic nie dawało rady.

Zyskiwałam tylko wtedy, jak się troszkę wypłaszczało, ewentualnie z lekką tendencją w górę. Wtedy siła naleśnika i kit-kata działały cuda – kolarz się zbliżał 🙂 . Zbliżał na tyle, że uwaga – udało mi się go w końcu wyprzedzić! Po chyba 10 kilometrach jazdy. Kiwnęłam tylko ręką, witając się z nim i już byłam przed nim.

No dobra Pani Anno, co z tego że go wyprzedziłaś? To co, teraz se odpoczniesz? Nic podobnego, teraz dopiero zacznie się zabawa. Chciałaś wyprzedzić, to teraz się męcz. No przecież trzeba zrobić dobre wrażenie, że kobitka, dość wątłej postawy, wyprzedziła takiego kloca 😀 .

I tak zaczęłam faktycznie cisnąć jeszcze mocniej. Skończyły się zjazdy, teren lekko wznosić. Nawet nie wiem kiedy, a zobaczyłam :

Ale, że jak? To kiedy ja właściwie wjechałam do tego miasta?

Nie zmieniło to faktu, że oddech kolarza czułam cały czas na swoich plecach. No gnojek chyba chciał teraz mnie gonić, albo mówiąc, w żargonie kolarskim – chciał “wsiąść na koło”. Już wyjaśniam: znaczy to tyle, co jechać bezpośrednio za kołem osoby przed sobą. Chodzi tutaj o opór powietrza, im bliżej koła przy kole, tym opór powietrza mniejszy i człowiek po prostu się mniej męczy. To jeszcze dla ciekawostki powiem, że jest coś takiego, jak “liznąć koło”. A to już oznacza, otrzeć się o koło osoby przed sobą. Najczęściej kończy się to przykrym upadkiem.

Mój kolega z tył mnie, “kolarz”ostatecznie ani nie liznął mojego koła ani na niego nie wsiadł 🙂 . Chyba mu odjechałam (a nie mówiłam, że miałam mocną nogę), no albo gdzieś skręcił. Ja wybieram zdecydowanie tą pierwszą opcję 🙂 .

I tak niestety, kilka kilometrów w górach, z racji mojego “ścigania”, mam wycięte z życiorysu. Skutki tego odczuwałam trochę później. Pamiętam, że w dalszej drodze do hotelu, a miałam jeszcze ok. 40 km, było mi dość ciężko jechać. Na szczęście sprzyjał wiatr i za niecałe 2 godziny, pojawiałam się w Złotoryji. Tutaj czekała na mnie kolejna niespodzianka:

APARTAMENT

Wierzcie mi, że był to najtańszy nocleg na bookingu. Koszt 120 zł jest jeszcze w do zaakceptowania. A co sobie pospałam w apartamencie, to pospałam 😉 .

Na następny dzień postanowiłam, że wykręcę, w drodze powrotnej, jeszcze trochę w bok, do Kościana. Jestem z tym miastem, od tego roku, dość mocno związana, stąd na te 210 km, które miałam przejechać, te 30 km więcej nie robiło już żadnej różnicy. A było warto 🙂 .

I tak zakończyłam tą super 570 kilometrową podróż. Na tyle super, że w przyszłości, będę na pewno planowała takie wypady w te górzyste tereny. Oczywiście cukrzyca ma darmowy bilet, wiec pojedzie ze mną.

Cieszę się, że dotrwaliście do tego zdania i przeczytaliście moją przygodę w górach. Oznacza to chyba, że się Wam podobało 🙂 ? Jestem ciekawa co w szczególności, o czym chcielibyście w przyszłości więcej przeczytać, może coś więcej zobaczyć? Jak zwykle, będę wdzięczna za Wasze opinie.

Na koniec, bo widzę, że po tym naleśniku zgłodnieliście, mały deserek dla Was :

Może chrupiąca bułeczka z Orlenu?

O kawce dla Was też pamiętam, w dodatku, w doborowym towarzystwie, mojej kolarskiej opalenizny 🙂 .

No nie róbcie takiej śmiertelnej miny 🙂

Wytężcie lepiej wzrok i zgadnijcie, co widać w oddali?

Moich znajomych “CZAPLE” nie było w domu, no to pojechałam do moich kochanych chłopaków, i wiadomo o kim tutaj mówię 🙂 – ♥ i ♥!

Dodaj komentarz

Zamknij Menu