Chęć zrealizowania wyzwania Everestingu na rowerze chodziła mi po głowie już od dawna. Zadanie to polega na pokonaniu przewyższeń sięgających góry Mount Everest, czyli 8848 m. Obrałam więc jedną górę w Piechowicach, koło Jeleniej Góry, by wjeżdżać nią i zjeżdżać, aż na liczniku w całkowitym wzniosie zobaczę przynajmniej te cyferki. Przez 17:30 godzin na siodełku pokonałam łącznie 8918 metrów w pionie i tym samym zaliczyłam Everesting.
Wielu kolarzy (amatorów) robi to wyzwanie, ale nie każdy ma cukrzycę typu 1, która, jak dowiecie się z tego artkułu, była mega zadowolona, podczas tej 270 kilometrowej przejażdżki (tyle łącznie przejechałam). O cukrzycy na medal, o tym co najbardziej pobolewało, jak sobie radziłam w kryzysie i o tym, jak godzinę przed końcem trasy niemal musiałam zrezygnować z wyzwania, to właśnie o tym wszystkim przeczytacie w tym artykule. To wspinamy się na górę Mount Everest .
Zaczynamy od sukcesów
Pewnie, podobnie jak ja, przecieracie oczy ze zdumienia, jak ja osiągnęłam ten wynik 98% w zakresie TIR (70 mg/dl – 180 mg/dl), przy tak wielkim wysiłku . Pewne modele radzenia sobie z cukrem już wcześniej opracowałam, o czym więcej tutaj:
W Everestingu ten wysiłek był jednak bardzo długi. To nie był dwugodzinny trening. Gdyby nie pożarcie i wypicie ogromniej ilości węglowodanów, patrzeniu co po chwilę na ekran pompy i aplikacji na telefon, które pokazywały mi, jaki miałam cukier, to nie wykręciłabym tego wyniku. Łącznie zjadłam ponad 50 WW, a podałam na to tylko lekkie bolusy korekcyjne przy delikatnym wlewie podstawowym opartym na celu tymczasowym. Nic więcej. Organizm ciężko pracował i cukier w większości spadał. Trzeba było ratować się dojadając banany, batony, chleb pszenny z nutellą i popijając elektrolity na przemian z wodą. Wiedziałam, że nie mogę się odwodnić. Wtedy sensor Guardian 4 nie pokazywałby dobrych i prawidłowych wyników glikemii (odwodnienie może zakłócić lub przerwać działanie sensora).
Po takim wysiłku, gdzie spaliłam ponad 8000 tys. kalorii, organizm także podczas nocy walczył z uspokojeniem się. Jak widzicie na powyższym wykresie cukry w godzinach nocnych były cały czas bliskie hipoglikemii. Pompa MiniMed 780g poradziła sobie jednak bardzo dobrze z odpowiednią podażą insuliny i hipo nie zaliczyłam. Automat spisał się na piątkę, nawet z plusem .
Kryzysy podczas Everestingu na rowerze
i jak sobie z nimi radziłam
Skłamałabym, gdybym powiedziała, że taki Everesting to dla mnie bułka z masłem. No nie! Kryzysy oczywiście były. One są przecież nieodzownym elementem długich dystansów . Kluczem do sukcesu jest sobie z nimi radzić, tylko jak ?
- Na ból tyłka i obtarcia nie mam zbytnio recepty. Nie pomogły specjalne maści i zmiana spodenek na suche. Póki jednak nie lała się krew, można było jechać.
- Nóżka przez większość czasu była „świeżutka”, nawet i na drugi dzień. Plan treningowy rozpisany przez trenera idealnie mnie przygotował do tego wyzwania. Miałam też jeszcze jeden sposób na nie ubicie nogi – uruchamiałam różne partie mięśni nóg. Podczas jednego krótkiego fragmentu, gdzie nachylenie sięgało 12 – 14% bardziej korzystałam z ciągnięcia nogi (wpinane buty szosowe) i z pracy mięśni dwugłowych (tych tylnych od uda).
- Oczywiście na zjazdach bez kręcenia, totalny odpoczynek, ale nie głowy. Trzeba było uważać, bo prędkości sięgały czasem grubo ponad 60 km/h.
- Na bolący kark, idealnie zdał się masaż po (moja niezawodna masażystka działa cuda – BPM Studio fizjoterapia bikefitting trening)
- Co tu robić przez 17:30 godziny podczas nudnego kręcenia 10 km/h i to pod górę – słuchać audiobooka. Powiem Wam, że jeden z nich tak mnie wciągnął, że zapomniałam… że jadę . Podczas 4 minutowych zjazdów zatrzymywałam audiobooka, więc z utęsknieniem czekałam aż zjadę i będę mogła znowu się wspinać i wsłuchiwać w ciekawe historie. Polecam:
- Dyskomfort w nadgarstkach niwelowałam poprzez rozruch stawów i kręcenie nimi, by nie były cały czas w jednym chwycie.
- No i najważniejsza rzecz – jedzenie i picie. Moje pory posiłków i menu podyktowane było głównie pod cukrzycę. Ale o tym szerzej w kolejnym akapicie.
- Zaliczyłam też mega wtopę. Na zjazdach, w godzinach nocnych, nie dostosowałam prędkości do warunków jazdy i … wpadłam w dziurę. Od razu złapałam flaka. Chciałam już rezygnować i skończyć wyzwanie na mniejszej ilości przewyższeń, ale na szczęście w aucie miałam drugi rower i tym samym nie musiałam męczyć się ze zmianą dętki w ciemnicy. Wdrapałam się piechotą na górę, gdzie stał samochód i wyciągnęłam z niego drugi rower, by dokończyć, co zaczęłam . Wniosek – przez ostatnią godzinę dużo ostrożniej zjeżdżałam, co widać na powyższym wykresie prędkości.
Cukrzyca na medal!
Zdarza mi się osiągać ładne glikemie podczas wysiłków fizycznych (więcej przeczytacie TUTAJ), tak więc i tym razem wiedziałam, jak mniej więcej mam się zachować, by być w prawidłowym zakresie i nie przekraczać normy 180 mg/dl oraz nie zaliczać hipoglikemii poniżej 70 mg/dl. Poniżej kilka wskazówek dla pompy MiniMed 780g.
- Działałam tylko i wyłącznie na wlewie podstawowym – automat zamkniętej pętli.
- Cały czas miałam włączony cel tymczasowy.
- Dojadałam w momencie, jak cukier miałam w okolicach 120 mg/dl bez trendów, tzw. strzałek. Jadłam często co około pół do jednej godziny ok. 15 – 30 WW.
- Gdy cukier osiągał wartość ok. 140 mg/dl, a ja zjadłam pół banana, to wyłączałam cel tymczasowy i dawałam korektę. Nie dawałam insuliny na posiłek, tylko korektę. Po tym zabiegu od razu włączałam cel tymczasowy. Gdybym nie wyłączyła celu tymczasowego i chciała dać korektę prawdopodobnie pompa nie podałaby mi żadnej dawki, a to mogłoby spowodować wzrost glikemii.
- Czasem trzeba było wyłączyć działanie pompy – zatrzymać pompę całkowicie. Działo się tak, gdy nie miałam ochoty nic jeść, a cukier był stabilny na poziomie ok. 130 mg/dl. Wlew podstawowy (+ włączony cel tymczasowy) przy wysiłku fizycznym powodował spadki, dlatego ten zabieg.
- Nie robiłam przerw na posiłki, wszystko jadłam podczas jazdy, także 5 minutowe zatrzymanie się na siku, dużej krzywdy cukrowi nie mogło spowodować.
- Piłam dość dużo elektrolitów z cukrem, łącznie ponad 150 WW. Gdy widziałam jednak że cukier rośnie, zamieniałam bidon z elektrolitami na wodę.
- Zanotowałam przez pół godziny hiperglikemię. Dlaczego, zapytacie? Wcześniej cukier cały czas spadał. Była to już 12 godzina wysiłku. Elektrolity coś nie chciały podbić glikemii, sięgnęłam więc po grubsze działko – batona, i wyłączyłam pompę. To był błąd . Kumulacja cukru + brak insuliny + pewnie odbicie od niskich wartości glikemii, od razu spowodowało jej wzrost. Ale szybko sobie dałam z tym radę. Wystarczyły kolejne godziny wysiłku + lekka korekta i cukier od razu spadał.
- Po skończonym wysiłku raczej już pozostałam bez posiłku, ponieważ jadłam przez cały dzień i już miałam serdecznie dosyć pokarmu . Ciekawa byłam, czy automat da sobie radę z utrzymaniem cukru w nocy. Dał bez problemu – żadnej hipoglikemii (za to kocham ten system) i noc w miarę przespana, w miarę, bo jednak taki wysiłek nie do końca umożliwia całkowite wypoczęcie. Organizm jeszcze pracował.
Tym sposobem osiągnęłam 98% czasu w zakresie i nagrodziłam na drugi dzień cukrzycę naleśnikami z jagodami. Ani organizm, ani cukrzyca, ani moja głowa (zaburzenia odżywiania), nikt się nie buntował. Zjedliśmy grzecznie wszystko i każdy był zadowolony.
Czas na ... więcej!
Wiem, że osiągnęłam dużo, ale mam też jeszcze kolejne marzenie – ZAATAKOWAĆ PODWÓJNY EVERESTING, czyli łącznie zrobić 17696 metrów przewyższeń. Nieliczni tego dokonują. Ja nie chcę się z nikim porównywać, nikomu nic udowadniać. Robię to dla siebie i dla swojej satysfakcji. Grunt to mieć cel i go powoli realizować. Nie w tym roku, ale za rok, jeśli zdrowie pozwoli, czemu nie spróbować ?
Wierzę, że miłośnicy mojego bloga, a jest Was tu coraz więcej , będziecie mi wiernie kibicować! Za to Wam dziękuję! Nie bójcie się sięgać po Wasze marzenia!
Zdobywczyni przewyższeń sięgających góry Mount Everestu na rowerze
Ania Przybylak