Poniedziałek. 01.10.2018, popołudnie. Piękne słoneczko, temperatura 16 stopni i jak tu nie jechać na trening. Zwłaszcza, że jest to mój pierwszy wyjazd na zewnątrz, po poważnym upadku, 1,5 tygodnia temu (szczegóły tutaj Poważny upadek nr 3 podczas treningu / sezon 2018). Rany się zagoiły, pozostały tylko siniaki, które już nie bolą 🙂 .
Godzina taka, że na trasie w okół naszego jeziora średzkiego, tylko ze 3 kobitki, po 50-tce, dzielnie walczące z podmuchami wiatru i pedałujące ile sił. Fajnie tak, swoja drogą jechać i powiedzieć do takich “przepraszam”, aby przepuściły. He, ale uczucia muszą im wtedy towarzyszyć:
- albo mega złość na siebie, że tak wolno im idzie i nie są w stanie nawet więcej wysisnąć i z siebie i z roweru,
- albo podziw dla mnie,
- albo złość na mnie, że tak szybko jadę i stwarzam tylko niebezpieczeństwo na drodze.
He, a niech se te kobitki myślą co chcą, ja jadę swoje 🙂 .
Wybrałam się dziś z fajnym cukrem 149 mg/dl. Miałam aktywną insulinę 1,9 j, stąd już godzinę przed treningiem, zmniejszyłam podawanie bazy ostatecznie ją wyłączając (czyli tak, jakbym zupełnie “odłączyła” pompę). Zjadłam Knopersa przed wyjazdem, bo bałam się, żę cukier mi na tyle spadnie, że będę musiała przedwcześnie skończyć trening. A chciałam dziś troszkę zmęczyć moje nóżki. Po 10-tym km cukier 120↓ (lekki spadek glikemii). Oj, zmartwiłam się:
albo za mało zjadłam, albo za późno włączyłam zmniejszenie i zatrzymanie bazy. No nic jadę dalej, zobaczymy co będzie.
Było dobrze 🙂 . Cukier w 20-tym km pokazywał 117 mg/dl bez żadnego spadku.
Jeśli przez tyle km się utrzymał i nie spadł, to może da mi trochę jeszcze pojeździć.
I dał 🙂 . W 30-tym 136 mg/dl.
No to teraz mogę być już na pewno spokojna. Co najwyżej zaobserwuję za 10 min, czy czasem nie rośnie, bo jest duże prawdopodobieństwo, że tak będzie.
A za 10 min. zapomniałam sprawdzić. Sprawdziłam dopiero pod koniec treningu, czyli w 42 km – 162 mg/dl.
Podałam nawet 1 jednostkę insuliny.
Tak dobrze mi się jechało i jechałabym jeszcze trochę, ale … o mało i bym znowu zaliczyła poważny upadek! Tym razem nie z mojej winy, choć to ja wjechałabym w tyłek samochodu.
Zainscenizowałam tę sytuację. Wyprzedziły mnie 2 samochody. Ok. Jadę dalej, głowę na chwilę schowałam w dół i przez chwilę nie patrzyłam do przodu. Ile może 2 metry? Podnoszę wzrok, a metr przede mną stoi ten sam samochód, który przed chwilą mnie wyprzedził! Wyglądało to dokładnie tak, jak na zdjęciu powyżej. Żadnych szans, aby hamować. Pozostało mi tylko zjechać w prawo, w pole. Przy prędkości 30 km/h wjechanie w taki grząski teren + piach mogło skończyć się też wywrotką. Jakoś jej uniknęłam. Jak już opanowałam rower, to nerwy totalnie mi puściły.
Ja pier… no co to ma być! Na środku drogi, tak stanąć. No kur… Ja pie…
Byłam tak zdenerwowana, ze krzyczałam głośno. Wiem, jakby mogło się to skończyć. Najechanie na tył tego samochodu, z taką prędkością, to połamanie, jak nic… Obejrzałam się, a za kierownicą baba! Zatrzymała się, żeby zabrać dziecko z przystanku, po lewej stronie. Podniosłam rękę, kiwnęłam jeszcze, aby sobie jeszcze trochę ulżyć…
Och… No i jak tu nie mieć wypadków na rowerze… Dosłownie sekunda, dwie później i znowu zaliczyłabym upadek. Najgorsze jest to, że kobieta jechała i nagle stop, na środku drogi… To po jaką choinkę w ogóle mnie wyprzedzała, skoro wiedziała, że za chwilę zatrzymała mi się przed nosem…? Masakra!
Teraz się wypisałam mi również ulżyło, bo znowu poczułam złość 🙂 . Trening ogólnie był bardzo fajny, czułam dużą moc w nodze 🙂 . No i cukierek też był dziś w miarę ok. Jak już byłam w domku pokazywał 152↓ mg/dl. Oby jeszcze w tym roku było trochę takich dni, jak dzisiejszy, pomimo, że to poniedzialek 😉 !